Historia Mariusza

Rak to podstępna choroba. Atakuje, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Tak było w przypadku 45-letniego Mariusza. Zaczęło się od gorączki. Ot, zwykłe przeziębienie – stwierdził lekarz. Gorączka minęła, ale po jakimś czasie znów się pojawiła. Po serii badań, we wrześniu 2015 roku przyszła diagnoza, która zszokowała najbliższych: Mariusz choruje na HCC - pierwotnego raka wątrobowo-komórkowego, który bardzo słabo, jeśli w ogóle, reaguje na konwencjonalne leczenie.

Jak to możliwe? Zdrowy, silny, pełen energii i aktywny mężczyzna, którego badania okresowe zawsze były niemal idealne, nagle ma guza wielkości pięści. Lekarzom udaje się go usunąć. Po częściowej resekcji wątroby jest nadzieja. Przez kilka miesięcy wyniki badań kontrolnych były prawidłowe. Niestety w czerwcu 2016 roku stwierdzono rozsiew nowotworu. Lekarze rozkładają ręce. Owszem, jest kilka sposobów eksperymentalnych terapii, ale NFZ ich nie refunduje.

Mariusz nie ma wyjścia. Musi próbować. Chemia celowana to miesięczny koszt ponad 16000 złotych. Do tego specjalistyczna kuracja ziołowa za 7500 złotych miesięcznie oraz zabiegi hipertermii. To kolejne 5500 złotych miesięcznie.

Jeśli to nie powstrzyma raka, jest jeszcze nadzieja na leczenie w klinie w Tajlandii. Nadzieja, która kosztuje 270000 złotych.

Szansą może być też zakwalifikowanie do badań klinicznych nad rakiem wątroby w Budapeszcie. Trzeba jedna za nie zapłacić 15000 złotych.

To ogromne kwoty, które są poza zasięgiem rodziny Mariusza. Na pomoc nie jest jeszcze za późno. Póki jest nadzieja, trzeba próbować wszystkiego. Bez pieniędzy umrą i nadzieja i Mariusz.

„Kiedy byłem mały, pytałem, co to życie, co to życie mamo. Widzisz życie to ja i Ty, ten ptak, to drzewo i kwiat, odpowiadała mi.
W życiu piękne są tylko chwile” – to słowa jednej z ulubionych piosenek Mariusza. W czerwcu obchodził ze swoją żoną srebrne gody. Pragnie, aby syn skończył studia. Marzy o tym, aby córka uczyniła go dziadkiem. Żyje chwilą. Dajmy mu ich jak najwięcej.